W minionym tygodniu piątkowy wieczór, zamiast spędzić z piwem przed telewizorem albo w lokalnym barze, musiałem poświęcić na powrót do domu. Przeważnie taka trasa zajmuje mi około czterech godzin, niestety tym razem "nieco" się przedłużyła. A wszystko za sprawą włoskiej złośliwości, skądinąd uzasadnionej.
Zacznijmy od początku, od pewnego czasu zastanawiałem się nad zmianą auta. Powodów było kilka: parę mniejszych i większych usterek, zbliżający się przegląd (komputer pokazuje, że jeszcze 200km), a także niechęć do diesli. Ponadto w ciągu minionych trzech miesięcy przejechałem niecałe sześć tysięcy kilometrów i wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie będę jeździł jeszcze mniej. We wtorek w końcu podjąłem decyzję - zmieniam auto.
W piątek koło siedemnastej wsiadłem do samolotu i już po trzech godzinach byłem w samochodzie. Włożyłem kluczyk do stacyjki, a tu zonk. Zamiast znajomego - co nie znaczy lubianego - klekotu, usłyszałem tylko jąkający się rozrusznik. Po chwili przygasły kontrolki, diagnoza była oczywista - padł akumulator.
I tu ujawniła się podstawowa zaleta Alfy - jako, że jest służbowa, to "w zestawie" ma assistance. Wyciągnąłem książkę serwisową i inne papiery, znalazłem odpowiedni numer telefonu i po krótkiej rozmowie dowiedziałem się, że w ciągu sześćdziesięciu minut przyjedzie pomoc. Okazało się, że są wyjątkowo słowni, na pomoc czekałem równo godzinę. Podłączenie kabli i uruchomienie samochodu zajęło nie więcej niż minutę, dostałem jeszcze radę, żeby pojeździć co najmniej pół godziny, bo w przeciwnym razie następnego dnia znów nie odpalę auta.
Tu historia w zasadzie się kończy - dziś auto odpaliło bez problemu - jedno pytanie pozostaje jednak bez odpowiedzi, jak Alfa dowiedziała się o tym, że już jej nie chcę, skoro w momencie podjęcia decyzji stała ponad tysiąc kilometrów dalej? Oczywiście można stwierdzić, że to nie była złośliwość, a akumulator padł z powodu ciągłego niedoładowania spowodowanego jazdą na bardzo krótkich odcinkach. Ale chyba żaden prawdziwy miłośnik samochodów nie zaakceptuje takiego wyjaśnienia ;-)
12 wrz 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jak to jak się dowiedziała, Alfa to nie bezduszny kawałek niemieckiego metalu który bez marudzenia ma Cię przewieźć z pkt. A do pkt. B. Z Alfą zawiązuje się pewna nić i Ona po ten nici wyczuła Twoją niechęć :D To jak z własną kobietą, jak narozrabiasz z inną to własna wyczuje :D
OdpowiedzUsuńA tak przy okazji, to w NL nikt nie wozi kabli? Nie ma co liczyć na pomoc innego kierowcy? :)
/PPW
"bez serca bylibyśmy tylko maszynami"... alfiątko robi problemy na 100 lecie istnienia marki ;)
OdpowiedzUsuńCzyli nie tylko PPW i ja wierzymy w te wszystkie historie o autach z duszą ;-)
OdpowiedzUsuń