Przeczytałem niedawno (teraz to już dawno, ale prawie gotowa notka przeleżała w zamrażarce kilka długich miesięcy), że Komisja Europejska chciałaby, żeby od 2015 r. we wszystkich nowych samochodach sprzedawanych na terenie Unii i w paru krajach przyległych działał system zwany eCall. W skrócie chodzi o to, aby w razie wypadku samochód sam wezwał pomoc.
Moim zdaniem to dobry pomysł, mimo że wyciągnie z kieszeni kierowców - a dokładnie nabywców aut - dodatkowe pieniądze. Bo chyba nikt nie jest na tyle naiwny, żeby wierzyć, że producenci samochodów sfinansują ten system z własnej kieszeni. Ale tak samo było w przypadku poprzednich regulacji wprowadzonych odgórnie przez Komisję Europejską, jak chociażby: z ABSem z systemem wspomagającym awaryjne hamowanie, ESP, poduszkami powietrznymi dla kierowcy i pasażera, napinaczami pasów, czy światłami do jazdy dziennej. I może poza tymi ostatnimi, w tej chwili chyba nikt nie ma wątpliwości, że te nakazy jednak miały sens. Podejrzewam, że za parę lat tak samo naturalnie i neutralnie będziemy myśleć o samochodach samodzielnie dzwoniących po pomoc, jak teraz myślimy o ABSie, który po prostu jest i już nawet mało kto tęskni za możliwością jego wyłączenia (chociaż przyznaję, że mi się zdarzało). I o ile nie jestem zwolennikiem przesadnej regulacji w gospodarce, to akurat w przypadku powyższych systemów naprawdę ciężko mi znaleźć racjonalne argumenty przeciwko ich obowiązkowemu stosowaniu.
Zdaje się, że następny w kolejce - ma być obowiązkowy jeszcze w tym roku - jest system monitorowania ciśnienia w oponach, którego wprowadzenie uzasadniane jest nie tylko bezpieczeństwem, ale także troską o zużycie paliwa, a więc i emisję spalin. Jeszcze kilka lat temu cena za dodatkową kontrolkę na desce rozdzielczej i zestaw czterech czujników była dość zaporowa, ale dzięki coraz powszechniejszemu zastosowaniu obecnie spadła do zupełnie przystępnego poziomu (np. w Golfie VI wymaga dopłaty jedynie 240zł), więc w tym przypadku portfele nabywców nie ucierpią przesadnie, ponadto dodatkowy koszt może się częściowo zwrócić w postaci wolniejszego zużycia opon. A podobno ponad w Polsce połowa samochodów jeździ z nieprawidłowym ciśnieniem w kołach (tak przynajmniej twierdzi Michelin na podstawie akcji "Ciśnienie pod kontrolą").
Moim zdaniem to dobry pomysł, mimo że wyciągnie z kieszeni kierowców - a dokładnie nabywców aut - dodatkowe pieniądze. Bo chyba nikt nie jest na tyle naiwny, żeby wierzyć, że producenci samochodów sfinansują ten system z własnej kieszeni. Ale tak samo było w przypadku poprzednich regulacji wprowadzonych odgórnie przez Komisję Europejską, jak chociażby: z ABSem z systemem wspomagającym awaryjne hamowanie, ESP, poduszkami powietrznymi dla kierowcy i pasażera, napinaczami pasów, czy światłami do jazdy dziennej. I może poza tymi ostatnimi, w tej chwili chyba nikt nie ma wątpliwości, że te nakazy jednak miały sens. Podejrzewam, że za parę lat tak samo naturalnie i neutralnie będziemy myśleć o samochodach samodzielnie dzwoniących po pomoc, jak teraz myślimy o ABSie, który po prostu jest i już nawet mało kto tęskni za możliwością jego wyłączenia (chociaż przyznaję, że mi się zdarzało). I o ile nie jestem zwolennikiem przesadnej regulacji w gospodarce, to akurat w przypadku powyższych systemów naprawdę ciężko mi znaleźć racjonalne argumenty przeciwko ich obowiązkowemu stosowaniu.
Zdaje się, że następny w kolejce - ma być obowiązkowy jeszcze w tym roku - jest system monitorowania ciśnienia w oponach, którego wprowadzenie uzasadniane jest nie tylko bezpieczeństwem, ale także troską o zużycie paliwa, a więc i emisję spalin. Jeszcze kilka lat temu cena za dodatkową kontrolkę na desce rozdzielczej i zestaw czterech czujników była dość zaporowa, ale dzięki coraz powszechniejszemu zastosowaniu obecnie spadła do zupełnie przystępnego poziomu (np. w Golfie VI wymaga dopłaty jedynie 240zł), więc w tym przypadku portfele nabywców nie ucierpią przesadnie, ponadto dodatkowy koszt może się częściowo zwrócić w postaci wolniejszego zużycia opon. A podobno ponad w Polsce połowa samochodów jeździ z nieprawidłowym ciśnieniem w kołach (tak przynajmniej twierdzi Michelin na podstawie akcji "Ciśnienie pod kontrolą").
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz