11 gru 2013

Pożyczane samochody

Napisałem tę notkę jesienią zeszłego roku, lecz z niewiadomego powodu nigdy jej nie opublikowałem. Niedawno znowu wypożyczyłem samochód i przypomniałem sobie o tym tekście. Niniejszym zapraszam do lektury. A o ostatnim pożyczonym aucie będzie na końcu.

Ostatnio nie zmieniam samochodów tak często jak to bywało jeszcze kilka lat temu, ale ciągle zdarza się mi jeździć różnymi autami. W ostatnich miesiącach (czyli było to mniej więcej w połowie zeszłego roku) nadarzyła się okazja pojeździć między innymi dwiema wersjami Seata Leona: 1.2TSI i 1.6TDI. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to napiszę, ale dieslem jeździło mi się lepiej. Niestety jazdy dzieliło kilka miesięcy, więc ciężko napisać bezpośrednie porównanie, ale wydawało mi się, że TDI było dynamiczniejsze, dzięki czemu wyprzedzanie na polskich drogach było sprawniejsze. Pamiętam też, że dźwięk diesla nie był zbyt natarczywy - naprawdę wiele się zmieniło od czasów starego 1.9TDI.

Kolejne wypożyczone auto, czyli Toyota Corolla 1.4 D4D o oszałamiającej mocy 90KM, dostarczało nieco bardziej tradycyjnych dla diesla doznań słuchowych. Niestety również osiągi były gorsze, co przełożyło się na zwiększoną dawkę adrenaliny. Jakież było moje zdziwienie przy pierwszej próbie wyprzedzania, gdy okazało się, że długa i pusta prosta wcale nie jest tak długa i tak pusta, jak mi się wydawało. Trzeba było sobie przypomnieć technikę jazdy opanowaną w czasach poruszania się pięćdziesięcioczterokonnym Saksofonem i każdy manewr planować z odpowiednim wyprzedzeniem. Przy takiej technice dało się Corollą poruszać całkiem sprawnie. Poza nieco ospałym silnikiem Toyota przypadła mi o gustu. Również wnętrze, mimo że w oszczędnym japońskim stylu, może się podobać. Oczywiście nie ma mowy o zbliżeniu się do włoskiego czy francuskiego designu, ale moim zdaniem środek Corolli jest bardziej wyszukany niż wnętrze największego globalnego konkurenta z Wolfsburga.

Oba Seaty i Toyota pozostawiły po sobie dobre wrażenie, czego nie mogę powiedzieć o Chryslerze 300C. Była to najsłabsza dostępna wersja, czyli V6 2.7 o mocy ponad 190KM. Jednak duża masa i beznadziejna automatyczna skrzynia biegów zupełnie nie pozwalały tej mocy odczuć. Tu mała dygresja, nadal najgorszą skrzynią, z jaką kiedykolwiek jeździłem pozostaje automat Smarta. Wracając do Chryslera, miałem nadzieję, że spory silnik, ponadtrzymetrowy rozstaw osi i baloniaste opony zapewnią przyzwoity komfort, ale i tu się zawiodłem. To znaczy komfort może i był, ale rozumiany w nazbyt amerykański sposób - było miękko i pływająco, za to ze słabą precyzją prowadzenia. Trzeba jednak podkreślić, że mogło to być spowodowane dużym zużyciem tego egzemplarza. Wypożyczalnia nie była najlepsza i nie jestem pewien, czy zawieszenie było utrzymane w należytym stanie. Dodatkowo, dowiedziałem się od m. że jest znacząca różnica w prowadzeniu między słabowitą wersją V6 a całkiem szybką wersją z silnikiem HEMI. Także jeśli będę miał w przyszłości okazję pojeżdżenia 300C V8 na pewno z niej skorzystam, żeby przekonać się, czy trafiłem na kiepski egzemplarz, czy rzeczywiście to nie jest samochód z mojej bajki. Na razie skłaniam się ku tej drugiej tezie.

Tu kończy się oryginalna notka. Żeby jednak nie publikować tylko starych przemyśleń, poniżej krótki opis auta, którym dane mi było jeździć w jeden z listopadowych weekendów.

Był to Fiat Punto 1.4 automat. Czyli niezbyt daleki krewny jednego z najfajniejszych aut, jakie kiedykolwiek używałem. Zaraz... czy aby na pewno niezbyt daleki? Zwykłe Punto 1.4 z roku 2013 różni się niemal wszystkim od Abartha z roku 2009 - zupełnie różne silniki, hamulce, zawieszenie i wyposażenie - na przykład felgi różne o trzy rozmiary, nawet liczba drzwi się nie zgadza. A do tego w międzyczasie były dwa dość znaczące liftingi. Tak naprawdę samochód, który wypożyczyłem, przypomniał Abartha jedynie kształtem karoserii. Co prawda prowadził się dość pewnie, ale ospały silnik nie zachęcał do szybkiej jazdy, a skrzynia biegów w moim prywatnym rankingu najgorszych automatów ustępuje tylko wspomnianej już skrzyni z pierwszych Smartów (wie ktoś, czy Daimler w końcu coś poprawił?). Podejrzewam jednak, że ten sam samochód - tzn. Punto, nie Smart - z ręczną skrzynią biegów dużo bardziej przypadłby mi do gustu, bo zawieszenie i układ kierowniczy, mimo że tak różne od tych w Abarcie, sprawiały dobre wrażenie. Silnik, choć dławiony skrzynią, na wyższych obrotach nieco odżywał, a i środek był znośny. Podsumowując, Fiata z automatem lepiej omijać z daleka, ale wersję z manualem dałoby się polubić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz