Coraz większymi krokami zbliża się pierwszy wyścig Formuły E. Znakiem czasów są co najmniej dwa fakty: bolidy są elektryczne, a pierwszy wyścig odbędzie się w Pekinie. Inauguracja w Chinach może być oczywiście zbiegiem okoliczności, choć nie wierzę, że taka decyzja pozostawiona była przypadkowi tam, gdzie aktywne są działy marketingu sponsorów, FIA i innych zaangażowanych firm. Wygląda więc na to, że środek ciężkości przenosi się znad północnego Atlantyku w stronę Pacyfiku. Na szczęście jednak nie stanie się to z dnia na dzień, bo spośród krajów azjatyckich, Formuła E gościć będzie jeszcze tylko w Malezji. W Europie zaplanowane są trzy wyścigi, a w USA - dwa. Kolejne dwa odbędą w Ameryce Południowej. Nie wiadomo jeszcze, gdzie odbędzie się wyścig 14 lutego. Ja stawiam na Azję, a czarnym koniem jest Bliski Wschód, bo tam niewątpliwie są pieniądze, ale nie wiem, czy szejkowie przychylnym okiem spojrzą na pojazdy, które nie zużywają ani grama benzyny.
Ciekawostką jest, że mimo udziału zespołów z różnych krajów, powstała jedna baza dla wszystkich bolidów, która znajduje się przy torze Donington Park w Wielkiej Brytanii. Zapewne związane to jest faktem, że w pierwszym sezonie wszystkie zespoły korzystają z identycznego pojazdu, zbudowanego przez Spark Racing Technology (nie przejmuj się, jeśli nigdy nie słyszałeś/-aś o tej firmie, powstała raptem dwa lata temu) przy współpracy z Renault. Nadwozia produkuje Dallara (tę firmę powinieneś znać, jeśli interesujesz się wyścigami). Baterie dostarczy Williams, silnik i elektronikę McLaren, a opony Michelin. Ale nie będą to slicki, wety i intermediaty znane z innych serii wyścigowych. Tym razem będą to niskoprofilowe osiemnastki z bieżnikiem, które mają być używane bez względu na pogodę. Oficjalny argument jest następujący "Less rubber, less consumption, green tyres, and almost road tyres", czyli w wolnym tłumaczeniu "bolidy mają tak marne osiągi, że nie potrzebujemy slicków". Dodam jeszcze, że każdy zespół dostanie 12 opon na cały weekend wyścigowy na oba samochody, tzn. sześć opon na bolid musi wystarczyć na treningi, kwalifikacje i wyścig. Już widzę te gorące dysksje wewnątrz zespołów, czy lepszemu kierowcy dać na wyścig nowy zestaw opon, czy może podzielić opony po równo, a może warto zostawić jedną bądź dwie w zapasie na wypadek przebicia w trakcie wyścigu. To może być bardziej emocjonujące niż strategie różnej liczby pitstopów w F1 ;-)
Jak widać, nie jestem wielkim entuzjastą nowej serii, a głównym tego powodem są osiągi samego bolidu, który ma ważyć co najmniej 888kg i mieć moc maksymalną około 270KM, która będzie dostępna jedynie w czasie treningów i kwalifikacji. Na czas wyścigów moc będzie obniżana do ~200KM. Jednak FIA udało się wprowadzić do Formuły E coś nowatorskiego - oczywiście poza tym, że ścigać się będą pojazdy bez silnika spalinowego - otóż w trakcie wyścigu przez pięć sekund kierowcy będą mogli skorzystać z dodatkowej mocy ~40KM. Podobne rozwiązania były i są wykorzystywane w innych seriach (np. w DTM można opuścić tylny spojler, żeby zmniejszyć opór powietrza), jednak w tym przypadku dodatkowa moc nazywa się FanBoost i będzie dostępna tylko dla trzech kierowców, którzy... dostaną najwięcej głosów od kibiców. Jeśli kogoś to zainteresowało, głosowanie i więcej szczegółów jest tu: fanboost.fiaformulae.com.
Podsumujmy: 200KM, 890kg, prędkość maksymalna 225km/h (dla porównania Formuła 3: 225KM, 565kg, ~270km/h), opony z bieżnikiem starczające na kilkaset kilometrów wyścigowych. Nawet jeśli dodamy do tego kilku emerytowanych kierowców F1, którzy wystąpią w tym cyklu, nadal nie spodziewam się mieszanki wybuchowej. Zamierzam jednak obejrzeć kilka wyścigów inauguracyjnego sezonu, żeby przekonać się, czy te elektryczne wynalazki, w których same baterie ważą ponad 300kg, mogą dostarczyć prawdziwie wyścigowych emocji. Ale nawet mimo sporego sceptycyzmu (nie dało się go ukryć, prawda?) będę kibicował Formule E. Od drugiego sezonu zespoły będą mogły budować swoje bolidy, a to na pewno będzie sprzyjało zarówno widowiskowości, jak i rozwojowi technologii. I być może uda się nam doświadczyć niewidzianego od kilkudziesięciu lat szybkiego transferu rozwiązań technicznych ze sportu na ulicę.
Byłbym zapomniał o największym dotychczasowym sukcesie FIA, mianowicie współzałożycielem jednego z zespołów, a konkretnie Venturi, jest nie kto inny, jak Leonardo DiCaprio!
Ciekawostką jest, że mimo udziału zespołów z różnych krajów, powstała jedna baza dla wszystkich bolidów, która znajduje się przy torze Donington Park w Wielkiej Brytanii. Zapewne związane to jest faktem, że w pierwszym sezonie wszystkie zespoły korzystają z identycznego pojazdu, zbudowanego przez Spark Racing Technology (nie przejmuj się, jeśli nigdy nie słyszałeś/-aś o tej firmie, powstała raptem dwa lata temu) przy współpracy z Renault. Nadwozia produkuje Dallara (tę firmę powinieneś znać, jeśli interesujesz się wyścigami). Baterie dostarczy Williams, silnik i elektronikę McLaren, a opony Michelin. Ale nie będą to slicki, wety i intermediaty znane z innych serii wyścigowych. Tym razem będą to niskoprofilowe osiemnastki z bieżnikiem, które mają być używane bez względu na pogodę. Oficjalny argument jest następujący "Less rubber, less consumption, green tyres, and almost road tyres", czyli w wolnym tłumaczeniu "bolidy mają tak marne osiągi, że nie potrzebujemy slicków". Dodam jeszcze, że każdy zespół dostanie 12 opon na cały weekend wyścigowy na oba samochody, tzn. sześć opon na bolid musi wystarczyć na treningi, kwalifikacje i wyścig. Już widzę te gorące dysksje wewnątrz zespołów, czy lepszemu kierowcy dać na wyścig nowy zestaw opon, czy może podzielić opony po równo, a może warto zostawić jedną bądź dwie w zapasie na wypadek przebicia w trakcie wyścigu. To może być bardziej emocjonujące niż strategie różnej liczby pitstopów w F1 ;-)
Jak widać, nie jestem wielkim entuzjastą nowej serii, a głównym tego powodem są osiągi samego bolidu, który ma ważyć co najmniej 888kg i mieć moc maksymalną około 270KM, która będzie dostępna jedynie w czasie treningów i kwalifikacji. Na czas wyścigów moc będzie obniżana do ~200KM. Jednak FIA udało się wprowadzić do Formuły E coś nowatorskiego - oczywiście poza tym, że ścigać się będą pojazdy bez silnika spalinowego - otóż w trakcie wyścigu przez pięć sekund kierowcy będą mogli skorzystać z dodatkowej mocy ~40KM. Podobne rozwiązania były i są wykorzystywane w innych seriach (np. w DTM można opuścić tylny spojler, żeby zmniejszyć opór powietrza), jednak w tym przypadku dodatkowa moc nazywa się FanBoost i będzie dostępna tylko dla trzech kierowców, którzy... dostaną najwięcej głosów od kibiców. Jeśli kogoś to zainteresowało, głosowanie i więcej szczegółów jest tu: fanboost.fiaformulae.com.
Podsumujmy: 200KM, 890kg, prędkość maksymalna 225km/h (dla porównania Formuła 3: 225KM, 565kg, ~270km/h), opony z bieżnikiem starczające na kilkaset kilometrów wyścigowych. Nawet jeśli dodamy do tego kilku emerytowanych kierowców F1, którzy wystąpią w tym cyklu, nadal nie spodziewam się mieszanki wybuchowej. Zamierzam jednak obejrzeć kilka wyścigów inauguracyjnego sezonu, żeby przekonać się, czy te elektryczne wynalazki, w których same baterie ważą ponad 300kg, mogą dostarczyć prawdziwie wyścigowych emocji. Ale nawet mimo sporego sceptycyzmu (nie dało się go ukryć, prawda?) będę kibicował Formule E. Od drugiego sezonu zespoły będą mogły budować swoje bolidy, a to na pewno będzie sprzyjało zarówno widowiskowości, jak i rozwojowi technologii. I być może uda się nam doświadczyć niewidzianego od kilkudziesięciu lat szybkiego transferu rozwiązań technicznych ze sportu na ulicę.
Byłbym zapomniał o największym dotychczasowym sukcesie FIA, mianowicie współzałożycielem jednego z zespołów, a konkretnie Venturi, jest nie kto inny, jak Leonardo DiCaprio!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz